Witajcie!
Avon znają chyba wszyscy. Jako nastolatka robiłam masowo zwykle niezbyt udane zamówienia. A to szminka w kolorze czekoladowym, a to brokatowy puder do ciała... Niedawno z czeluści strychu wygrzebałam resztkę świetnego balsamu do ust, który dosłownie wylewał się za kontur warg. Avon zapadł w mojej pamięci jako marka, której nie można tak do końca zaufać. Chyba nie skłamię mówiąc, że zadowolona byłam chyba jedynie z wód toaletowych. Dziś serwuję sobie i Wam powrót do przeszłości, przedstawiając tym samym bohaterkę dzisiejszego posta: wodę perfumowaną Incandessence.
Moja opinia:
Wersja 50 ml zamknięta jest w mieszczącej się w dłoni kuleczce. Pamiętam, że kiedyś górna część była zdejmowana, obecnie zakrętka i sama buteleczka stanowią jedną całość. Sam zapach jest dla mnie kobiecy i przyjemny. Pachniemy kwiatowo, ale nienachalnie. Ciepło i elegancko. Zapach jest dość słodki, ale na pewno nie przyprawi nas o ból głowy. Nuty zapachowe tej wody to: orchidea, konwalia, bergamotka, tulipan, frezja, magnolia, mimoza. Dla mnie ten zapach wydaje się inny na każdej kobiecie - jego zmienność jest urzekająca.
Przyznam, że Incandessence od Avonu nadal mi się podoba. Trwałość wcale nie jest najgorsza. W porównaniu z droższym jakieś 2,5 raza Beyonce Heat Rush trwałość jest naprawdę porażająca! Przynajmniej czuję zapach na sobie po dotarciu do pracy :) Kilka razy koleżanki pytały mnie też, czym pachnę :) Lubię takie pytania. Wiem, że pewnie nie ma porównania z perfumami za pięć stów z Sephory, ale w kraju, gdzie ledwo wystarcza od pierwszego do pierwszego... Same wiecie.
Moim zdaniem wody toaletowe Avonu to poprawne pozycje, które sprawią, że za niewielkie pieniądze będziemy czuć się kobieco. Incandessence znów mnie nie zawiodło. Ja jestem na tak. A Wy?